Biały Domek


Sam dom jest bliski mojemu sercu, w nim mieszkałam od drugiego do trzynastego roku życia (od jesieni 1941 roku do jesieni 1952). Po tragedii jaka spotkała moja rodzinę związanej z zamordowaniem mojego tatusia Piotra Ciechanowicza jako więźnia politycznego (należał do Armii Krajowej) w hitlerowskim obozie zagłady Auschwitz (nr więźnia PPOLE25276), miejscowe władze przekazały mojej mamusi Anieli z Orczyków Ciechanowicz ten dom, aby mogła w nim zamieszkać z czwórką dzieci. Do śmierci tatusia mieszkaliśmy w służbowym mieszkaniu obok mleczarni, która tatuś prowadził i z jego pensji utrzymywaliśmy się.

W tamtym okresie dom był niewykończony, z zewnątrz wystawały kamienie, z których był zbudowany. Jego wnętrze było zupełnie inne niż obecnie. Po otwarciu drzwi wejściowych od strony południowej wchodziło się do długiej sieni. Z prawej strony sieni było dwoje drzwi. Usytuowane bliżej wejścia południowego prowadziły do małego pokoiku z południowym oknem będącego damską sypialnią. Z niego przechodziło się do większego pokoju będącego sypialnią moich trzech braci oraz do kuchni z oknem na wschód, czyli na cmentarz. Z kuchni wąski korytarzyk prowadził do spiżarki a dalej do sieni. Druga część domu po lewej stronie sieni była zupełnie niewykończona. Okna zastawione deskami, ściany surowe i ziemia zamiast podłogi. Dom był niesłychanie zimny i na domiar złego nie było pieniędzy na opał ani w czasie wojny ani po wojnie, bowiem mamusi – wdowie po członku Armii Krajowej nie przysługiwała renta. Wujek Piotr Domagała przywoził nam z lasu „kupki” – gałęzie ściętych drzew iglastych, którymi mamusia gotowała wodę, wlewała do butelek i ogrzewała pościel w łóżkach, żeby się dało do niej wejść i zasnąć, bo bez tego szczęki goniły z zimna.

Obecnie dom, w którym mieści się Izba Regionalna i Biblioteka Publiczna został wykończony i jest ładny zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz, ale obraz zapisany w mojej pamięci tamtego domu i jego otoczenia jest urzekający. Pan Jezus Frasobliwy siedział sobie w kapliczce i patrzył na toń kwiatów otaczających kapliczkę oraz ciągnących się od drogi w dwóch rzędach po obu stronach alejki prowadzącej do domu. Mamusia kochała Pana Jezusa i siała Mu kwiaty w podzięce za szczególną opiekę nad naszą rodziną, która przetrwała trudny okres życia. Były tam: lewkonie, lwie paszcze, astry, maciejka, od której unosiła się wieczorem niezapomniana woń i inne. Wszystkie kwiaty w pięknych pastelowych kolorach stały na baczność jakby były świadome komu oddają cześć. Żadne zwierzę, ani koza, ani owca nie ośmieliły się ich uszkodzić. Wszystko żyło w idealnej harmonii.

(Zofia Ziarkowska)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *