Powrót Pana Jezusa Frasobliwego

W pogodny majowy dzień Święta Bożego Ciała 2016 roku do XVIII wiecznej kapliczki kolumnowej  przy Białym Domku w Imbramowicach powróciła figura Pana Jezusa Frasobliwego. Poświęcona uprzednio na uroczystej Mszy Świętej w Imbramowickiej Farze wypełniła pustą od ponad dwudziestu  lat południową, zwróconą ku drodze wnękę kapliczki; drewniana postać zamyślonego Chrystusa w cierniowej koronie w pozycji siedzącej z głową podpartą na prawej dłoni.

Oryginalna, nieco większa figura zniknęła z tego miejsca w niewyjaśnionych okolicznościach pod koniec XX wieku. Wspomnienie o figurze przetrwało jednak w pamięci osób związanych z tym miejscem a zapamiętany obraz zachwyca:
Pan Jezus Frasobliwy siedział sobie w kapliczce i patrzył na toń kwiatów otaczających kapliczkę oraz ciągnących się od drogi w dwóch rzędach po obu stronach alejki prowadzącej do domu. Mamusia kochała Pana Jezusa i siała Mu kwiaty w podzięce za szczególną opiekę nad naszą rodziną, która przetrwała trudny okres życia. Były tam: lewkonie, lwie paszcze, astry, maciejka, od której unosiła się wieczorem niezapomniana woń i inne. Wszystkie kwiaty w pięknych pastelowych kolorach stały na baczność jakby były świadome komu oddają cześć. Żadne zwierzę, ani koza, ani owca nie ośmieliły się ich uszkodzić. Wszystko żyło w idealnej harmonii.”
wspomina Zofia Ziarkowska mieszkanka tego domu w czasie II wojny światowej i kilka jeszcze lat po jej zakończeniu.

Dziś jak przed laty Pan Jezus patrzy z góry na parafian i gości,
i znów nam błogosławi.

Wiosna zamknięta w słoiku

„Miód”  z  mniszka lekarskiego, popularnie zwanego mleczem

500 sztuk dużych kwiatów mniszka lekarskiego
2 kg cukru
3 szklanki wody
4 cytryny

Świeżo zebrane kwiaty zalej 3 szklankami wody z dodatkiem 1 cytryny pokrojonej
w plastry ze  skórką. Gotuj na wolnym ogniu przez jedną godzinę. Odcedź, do płynu dodaj 2 kg cukru i sok z trzech cytryn. Gotuj 15 minut ciągle mieszając. Zlej do słoiczków.
Ciesz się wiosną przez cały rok!

(Izabella Kmita)

Wielkanoc sprzed 100 lat – co się zmieniło, co trwa?

„Wiosna 1903 roku zaczęła się wcześnie. (…)
Święta Wielkanocne rozpoczęły się w sam dzień świętego Marka Apostoła, 25 kwietnia.

Tydzień wcześniej obchodzono Palmową Niedzielę – uroczyście święcili palmy.
Ojciec, rano, przed pójściem do kościoła, robił palmy dla siebie i mojego brata, Józefa. Na pręcie około metra długości układał wierzbowe bazie i gałązki jałowca. Zgodnie z tradycją gałązki jednej palmy mocno owijał kupionym na jarmarku rzemiennym batem, aby i on został poświęcony. Drugą palmę okręcał batem z konopi, który wykonał samodzielnie. 

Najpierw ucinał różnej długości nici z konopi, a następnie splatał je w ścisły warkoczyk, na którego końcu robił węzeł. Potem ten konopny warkoczyk naprężał i nacierał gałką rozgrzanego wosku (dla nadania sztywności) i „maglował” ręką na desce, aby nadać mu kształt okrągły. Na grubszym końcu bata wiązał trzy węzły. Bat zrobiony z konopi był batem „zwykłym”, „codziennym”, służył przez cały rok do wszystkich prac wykonywanych końmi, związanych z gospodarstwem.
Rzemienny bat ustrojony był na końcu fontaziem z kolorowych nici i Ojciec używał go tylko od święta – na wyjazd do kościoła, na odpust do innej parafii, na ślub lub chrzciny, jeśli któreś z Rodziców było zaproszone, a także na wyjazd w odwiedziny do krewnych, którzy mieszkali dalej. (…)

W Wielki Czwartek, jak to było od lat w zwyczaju, po południu brat Józef robił z palm trzy małe krzyżyki, na pamiątkę trzech krzyży na Golgocie. W Wielki Piątek przed wschodem słońca wynosił jeden krzyżyk na dach domu i mocował na kalenicy – ten krzyż miał chronić dom przed pożarem od pioruna w czasie burzy. Dwa pozostałe krzyże wynosił na pole, gdzie rosły oziminy. Te krzyżyki strzegły je przed gradobiciem. 
Przed wschodem słońca Ojciec przywoził wodę w beczce. Wierzono, że taka „wielkopiątkowa” woda jest cudownie uzdrawiająca, bo przed wschodem słońca Żydzi pojmali Chrystusa w Ogrójcu i wodzili od Annasza do Kajfasza, prowadząc Go także przez rzekę Cedron. Od tej pory poranna, wielkopiątkowa woda ma moc uzdrawiającą. 
Także masło do poświęcenia Mama robiła przed wschodem słońca i płukała je w tej „cudownej wodzie”. Ponadto wszyscy się wtedy myli, a dzieci kąpano w tej wodzie. Miało to chronić przed wrzodami i chorobami.

Wielki Piątek był bardzo pracowitym dniem. Mama zmieniała pościel i słomę w łóżkach, robiła generalne porządki w domu. Marysia z kolorowej bibułki robiła kwiaty i przystrajała nimi obrazy. Ja zamiatałam uliczkę i trawnik przed domem. Ojciec i chłopcy porządkowali podwórze oraz rżnęli sieczkę na całe święta.

W sobotę Mama piekła placki z rodzynkami i szafranem. W moździerzu tłukła goździki i badyjanek dla zapachu. Wyrobione ciasto wykładała na łopatę posypana mąką, na środek tego placka nakładała twarogu utartego z cukrem, angielskim zielem i goździkami, a wierzch smarowała rozbitym jajkiem, posługując się „pędzelkiem” z piór. Następnie wsuwała placek do pieca, który wcześniej wymiatała słomianym pomiotłem umaczanym w wodzie. Ponadto gotowała mięso na oświęcenie i na same święta.
Marysia przygotowywała jajka – na czerwono gotowała w łupinach cebuli, na zielono w trawie z żyta. Rzeczy do oświęcenia nosili do kościoła w Porębie Górnej. Do koszyka Mama kładła chleb, kawałek gotowanego mięsa, kiełbasę, sól, jajka, chrzan, jabłka i miód w butelce (jeśli któreś z nas chorowało i bolało go gardło, to dostawał mleko z święconym miodem). Na sam koniec koszyk ze święconym Marysia przystrajała barwinkiem.

Od wielkopiątkowego wieczora chłopcy biegali po wsi z grzechotkami. W Wielką Sobotę cały dzień słychać było ich gonitwy i grzechotanie. (…)”

 Anna z Sewerynów Szopowa „Opowieści z pamięci”

„Opowieści z pamięci – wspomnienia Anny z Sewerynów Szopowej oraz słów kilka wnuka o Autorce i Jej bliskich, a także o czasach, w których przyszło im żyć” zostały opublikowane w całości w roku 2013 przez Starostwo Powiatowe w Olkuszu; wybrane fragmenty wspomnień są cytowane w wydawnictwie Stowarzyszenia Przyjaciół Imbramowic „Tradycje kulinarne u źródeł Dłubni” również z 2013 roku. Zachęcamy do lektury.

Przykra rocznica

Wydarzyło się to w Imbramowicach kolonii  Górnej.
Zima 1942/1943 była bardzo  mroźna i śnieżna, a na każdą zimę ściągały do wsi tabuny Cyganów, aby przeżyć ten trudny okres w roku. Bieda w  naszej okolicy była jak to w czasie wojny. Z wyżywieniem było ciężko, ale mieszkańcy Imbramowic przygarniali pod dach bezdomnych biedaków. Zwłaszcza jak ktoś miał jakąś wolną „komorę” w domu. Gdy się robiła wiosna to wszystko z dziećmi przenosiło się do lasu lub w wędrówkach grupami przemieszczali się w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia lub środków do życia. Wszyscy Romowie w Imbramowicach, którzy byli lokatorami u rolników nazywali się Kwiatkowscy. Czy to była prawda? A może ładnie brzmiało to nazwisko.

Zimą Cyganki wyruszały za granicę, która była koło Olkusza i handlowały czym się dało, żeby przynieść ze Śląska jakieś ciuchy lub drobne bibeloty. Tutaj po powrocie wymieniały ten towar na żywność i utrzymywały swoje dzieci i mężów. Mężowie spędzali dnie grając w karty na pieniądze, znosili drzewo z lasu, wykonywali jakieś drobne prace kowalskie, ostrzyli noże, naprawiali garnki. Umieli też pędzić samogon – bimber (no i pić). Kobiety cygańskie zajmowały się też wróżeniem i mąciły w głowach naiwnym ludziom, żeby przeżyć. Lubiły Romki z dziećmi coś porwać z domu albo z drobiu. Kiedy dzieci były niegrzeczne to ich rodzice straszyli: „Uspokój się bo Cię oddam Cyganom”.  Baliśmy się tego, ale patrząc dorosłymi oczami na Cyganów to mieli ciężkie życie.

A najgorsze przyszło 2 lutego 1943 roku w Święto Matki Boskiej Gromnicznej. Po południu najechało się Niemców do wsi i wyganiali Cyganów z tych domów, co mieszkali na posesję Jana Brzychcego. Tam też mieszkali Romowie. Spędzili łącznie 42 osoby – mężczyzn, kobiet i dzieci. Można sobie wyobrazić strach, płacz, zimno, śnieg i tęgi mróz. Przecież nie mieli ciepłych ubrań, ani butów. Większość dzieci nawet nie miało przy sobie matek, bo te poszły na handel do Zagłębia. Do kogo miały się biedactwa przytulić w ostatniej chwili życia? Ustawiono ich za chlewem w śniegu od strony zachodniej i wystrzelano.
W domu Władysława Oleksego na końcu wsi też mieszkali Romowie, ojciec z dwojgiem dzieci uciekł na strych i przez strzechę przeszli na dach licząc, że po ciemku ich kaci nie zobaczą. Jednak wypatrzyli na białym śniegu na dachu i zestrzelili – pospadali jak kaczki – niebożęta. Jaki tam był wrzask, jaki płacz, jaka trwoga i strzelaninam, tego nie można sobie wyobrazić.

Niemcy kazali ludziom wykopać na miejscu dół i zamordowanych zasypać ziemią. Leżeli tam do ok. 1950 roku. Staraniem Jana Brzychcego ekshumowano ich ciała i pogrzebano na nowym cmentarzu parafialnym w Imbramowicach. Tam usypano wspólny grób. Z biegiem lat przykopa malała, a drzewa samosiejki  wyrosły na wielkie buki. Na początku lat 90tych XX w. ks. proboszcz Stanisław Rutka ufundował ogródek metalowy – symboliczny grób Cyganów.

Jesienią w latach 70tych XX w. przyjechało do wsi kilka eleganckich limuzyn z Romami i mieli wielkie pretensje do Brzychcych za pogrom ich kuzynów. Dopiero sąsiedzi zaświadczyli o winie Niemców. Tutejsza ludność dawała Cyganom tylko schronienie na zimę, a mieszkańcy Imbramowic tak samo przeżyli horror tamtych dni.

(Barbara Głowacka)

Imbramowska kapusta na żurze

W 1945 roku zamieszkałam w  Małyszycach u cioci, która mnie wychowywała  i wtedy po raz pierwszy zetknęłam się z „imbramowską kapustą na żurze” . Ciocia gotowała kapustę, a ja podglądałam jak ona to robi.  Zresztą jak się chodziło do sąsiadek, to też się podpatrywało. Miałam taką sąsiadkę,  która  gotowała dwie kapusty:  jedną postną dla siebie, a drugą dla rodziny maszczoną słoniną. Jej syn  nie raz żartował: „Matka, to dwie kapusty gotuje, ale obu też próbuje, a godo, że pości.”

Kapustę szatkuje się na wieczór, tak aby do rana ukisła. Trzeba dać ją do garnka i zalać ciepłą wodą  i  kwaśnym żurem.  W garnku z kapustą trzeba takie dołki porobić i do nich wlać żur, tak, aby w każdym miejscu kapusta była zanurzona – gdyby się tylko wlało po wierzchu, to kapusta mogłaby nie ukisnąć. Następnie garnek trzeba wstawić w ciepłe miejsce – dawniej wstawiano na blachę do krytych pieców, albo do szabaśnika. Kapusta na rano jest zakwaszona – wtedy odcedzamy kwas, ale go nie wylewamy, tylko zostawiamy, bo może się jeszcze przydać do doprawienia. W miejsce odlanego kwasu dolewamy ciepłej wody i gotujemy, aż kapusta będzie miękka. Trzeba oczywiście mieszać cały czas.

Na koniec przygotowuje się zasmażkę, wlewa  do kapusty i razem zapraża, doprawia solą i prawdziwym pieprzem.  Zasmażka musi być ze świeżo stopionej słoninki. Do tak tradycyjnie przygotowanej kapusty można jeszcze dodać przetarty zwykły, okrągły groch lub fasolę. Kapusta jest dobra do spożycia zaraz po ugotowaniu, jednak według mnie jest tym lepsza im dłużej stoi. Można ją przechować. Wyniesiona do chłodu jest dobra do tygodnia.  Dawniej nie było lodówek, tylko komórki czy piwnice. Zresztą wtedy gotowało się duże garnki – z nich się przynosiło tyle ile potrzeba i odgrzewało do chleba czy ziemniaków.

Dawniej kapusta pochodziła z własnych pól. Każdy sadził zagonek kapusty. Wszystko się wtedy uprawiało: buraki, cebulę, marchew, pietruszkę. Pod jarzynę zostawiało się miejsce przeważnie przy burakach pastewnych. Teraz też się sadzi kapustę. Tylko, że pojawiają się nowe gatunki, nowoczesne.  Słonina dawniej, też była swoja – tyle, że wtedy to była od święta. Nie rzucało się jej do kapusty z nadmiarem, stąd skwarków było niewiele. Żur samemu się kisiło, a jak się zapomniało, to pożyczało się od sąsiadki. A później, jak sąsiadce zabrakło, to przychodziła i wtedy jej się dawało. Mąkę na żur też miało się swoją, mieliło się we młynie. Na żur był taki garnek kamienny żurowniok, w nim kopystka drewniana na stałe.  Na kapustę też był garnek przeznaczony do jej przyrządzania. To był normalny, pobielany garnek. Do tego garnka się szatkowało kapustę, w nim się kisiło, w nim gotowało, mieszało i w nim się zaprawiało. Musiało być troszkę grubsze dno, żeby się tak nie przypaliło.

Kapustę na żurze gotowało się często. Nie musiało być żadnej okoliczności, ale na weselu  też musiała być.

(Bronisława Kucharczyk)

29 września 2015 roku na wniosek Stowarzyszenia Przyjaciół Imbramowic „Imbramowska kapusta na żurze” została wpisana na Listę Produktów Tradycyjnych prowadzoną przez Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi

Adwent

Moja mama, Anna Furgał była absolwentką Szkoły Gospodarczej Sióstr Norbertanek w Imbramowicach, dlatego była wszechstronnie uzdolnioną gospodynią, matką i żoną.
Uczennice wynosiły z tej szkoły nie tylko praktyczne umiejętności, ale też umiały wpajać swojej rodzinie pobożność, uczciwość, patriotyzm, przebaczenie.
Moja mama umiała prząść wełnę, robić na drutach, haftować, szyć; poznała też w szkole podstawy kroju.
Zaraziła też nas dzieci czytaniem książek i będąc małym dzieckiem często wymieniałam w bibliotece klasztornej książki, które zimowymi wieczorami czytaliśmy na głos po kolei (przy lampie naftowej) szlifując czytanie i gramatykę.

Na początku Adwentu mama wyciągała swoje przepisy kulinarne i wypiekała ciastka choinkowe, które składała w szklanych słojach. Pachniało w całym domu. Wypiekała też piernik, który po upieczeniu dojrzewał trzy tygodnie. Wiem tylko, że do piernika musiał być „miód” z maślanki i cukru. Cieszyliśmy się na ten smakołyk, bo trzeba go było smażyć na lekkim ogniu do odpowiedniej gęstości i mieszać. No a najważniejsze było próbowanie …

(Barbara Głowacka)

Jedzie, jedzie straż ogniowa

„Historia Ochotniczej Straży Pożarnej w Imbramowicach sięga 1917 roku i jest związana z reaktywowaniem działalności miejscowego Kółka Rolniczego. Po wyborze nowego zarządu kółka w dniu 4 marca 1917 roku podczas ogólnego zebrania mieszkańców, prezes Lucjan Ostoyski, uzyskał ustną zgodę Komendanta powiatu olkuskiego płk Józefa Kwiatkowskiego, na założenie straży pożarnej w Imbramowicach. Komendant Kwiatkowski obiecał wydać zarządzenie do Urzędów Gmin w powiecie olkuskim, aby we wsiach zakładano Straże Pożarne oraz polecił  władzom gminy przekazanie zasiłku dla straży pożarnej w Imbramowicach.

Bezpośrednim impulsem dla ostatecznego powołania straży pożarnej w Imbramowicach, był według wspomnień jednego z naczelników Bolesława Makowskiego, pożar od uderzenia pioruna, jaki miał miejsce w dniu 8 września 1917 roku, u gospodarza Nowaka w Mostku. Wtedy z odpustu w parafii Szreniawa wracało dwóch mieszkańców Małyszyc, Jan i Ludwik Furgałowie. Chcieli pomóc w gaszeniu pożaru, ale miejscowe kobiety chroniły sąsiadujące z pożarem zabudowania obrazami świętymi i nie pozwalały gasić pożaru, uważając, że jest to dopust Boży, a bezbożników, którzy usiłowali gasić pożar przepędzono. 

W dniu 13 października 1917 roku odbyło się walne zebranie członków Kółka Rolniczego, na którym założono straż pożarną.”

Tę i inne ciekawostki  związane z tradycją pożarnictwa na terenie gminy Trzyciąż można przeczytać w najnowszym wydawnictwie Stowarzyszenia Przyjaciół Imbramowic „Dłubnia u  źródeł” pt. „Jedzie, jedzie straż ogniowa – historia straży pożarnych w gminie Trzyciaż”. Publikacja została dofinansowana przez Województwo Małopolskie w ramach programu Mecenat Małopolski.

(Jacek Sypień)

Wspomnienie na Święto Niepodległości

Moje wspomnienia z Powstania Styczniowego 1863 roku , to krótki epizod z życia mojego pradziadka Franciszka Furgała (po mieczniku), który to epizod pozostawił trwały znak w jego życiu. Franciszek Furgał urodził się w 1849 roku jako syn Andrzeja i Marianny z domu Poseł – w Imbramowicach na Ostryszu. Nie wiem ile miał rodzeństwa ale brat Jego jest pochowany na Nowym Cmentarzu w Imbramowicach – jako Paweł Furgał (zm. 1924 r.) i żona jego Elżbieta.
Jako 14-letni chłopiec pasał krowy w okolicach wąwozu Ostrysz. 15 sierpnia 1863 roku zauważył jakieś ruchy od strony Uliny i w okolicy Starego Cmentarza w Imbramowicach. Po chwili usłyszał strzały, całkiem blisko nad miedzą gdzie siedział. Przestraszony wsunął się w trawę pod brzegiem i czekał, bo nie było dokąd uciekać. Za chwilę usłyszał przyspieszoną, rozkazującą mowę Kozaków (rosyjskich żołnierzy). Mowę tę znali mieszkańcy Ostrysza – byliśmy przecież pod ich okupacją – w rosyjskim zaborze. Jeden z nich rozkazał ustawić karabin na trójnogu i celować w przemykających powstańców koło Starego Cmentarza. Na rozkaz padły strzały i mały Franuś zobaczył, że jeden powstaniec padł – reszta się rozproszyła. Może karabin był ustawiony bardzo blisko nad głową, może miał zaciśniętą buzię ze strachu, bo huk wystrzału ogłuszył go całkowicie na jedno ucho i jakiś procent uszkodził mu drugie ucho. Od tej pory całe życie mocno nie dosłyszał, trzeba było do niego bardzo głośno mówić albo patrząc z przodu na niego (poznawał po ustach).
Był jednak czułym i dobrym człowiekiem, bo moja mama – Anna Furgał była żoną Jego wnuka – Józefa Furgała i ciągle mnie prosiła – „pamiętaj o Jego grobie dopóki będziesz mogła się min opiekować”. Bo to nieszczęśliwy człowiek, pokrzywdzony przez los, chociaż był dzieckiem to został ranny jak powstaniec. Zmarł 26.V.1933 roku Jest pochowany na Nowym Cmentarzu w Imbramowicach, ja opiekuję się Jego grobem i to jest mój osobisty powstaniec styczniowy. Zmarł prawie 9 lat przed moimi narodzinami.

(Barbara Głowacka)

Tekst pt. „Mój osobisty powstaniec styczniowy”
opublikowany w „Pamiątki Powstania Styczniowego u źródeł Dłubni”,
Imbramowice 2013

Wypróbowane sposoby … na zdrowie

W moim rodzinnym domu mama dbała o zdrowie dzieci w wypróbowany sposób. Kaszel dzieci leczyła wykrawając z pergaminu kamizelkę składaną na bokach pod pachami  i wykładała gęsto nienasoloną świeżą słoniną. Baliśmy sie tego okładu jak ognia, ale po obandażowaniu tej kamizelki z tłuszczem na noc (zakryte były także oskrzela i barki) kaszel do rana mijał. Do tego był napar z podbiału suszonego do picia, mleko z miodem, czosnkiem i masłem.

Na biegunką stosowała ziele z klęczka (nazwa ludowa) – napar dopicia.

Na rany rumianek – okłady z naparu i przemywanie.

Na lekkie oparzenia np. parą wodną – do dziasiaj stosuję, oplukanie zimną wodą i posypanie solą. Po wyschnięciu sól się zatrzyma na oparzonym miejscu. Poszczypie dłuższą chwilę, ale pęcherz się nie zrobi i skóra nie zejdzie.

Nie było Ośrodka Zdrowia, trzeba było sobie radzić samemu.

(Barbara Głowacka)

ps. „W domowej apteczce znajdowały się różne zioła: kwiat lipowy, mięta, kwiat kasztanowca, rumianek, kwiat czarnego bzu, nalewka z zioła kurzego, nalewka z orzecha włoskiego i oczywiście miód pszczeli …”

(z opowieści Leona Świdy, 2012)

Elektryczność i konfitury


Do mojego rodzinnego domu prąd elektryczny doprowadzony został w czasie żniw 1958 roku. Było to największe święto: wracaliśmy od koszenia żyta (oczywiście kosą!) z pastwiska w Małyszycach oddalonego od Imbramowic około 3 kilometry. Zmęczeni, upracowani, brudni z całego dnia. Schodząc z góry do wsi położonej w Dolinie Dłubni – zobaczyliśmy wielką jasność – wszystkie żarówki w każdym gospodarstwie się świeciły. Radość przerosła nasze zmęczenie.

W takich warunkach nie było mowy o lodówkach czy zamrażarkach. Najtrudniej było przechować mięso. Drób biło się na świeżo do spożycia. Mięso wieprzowe lub inne, np. baranina lub wołowina – najlepsze kawałki moja mama pasteryzowała do słoi. Resztę oddzielała od kości i kawałki przesypując przyprawami z sola układała ciasno w garach. Na wierzch dawała czyste pokrzywy, przygniatała i zmoczoną w occie ściereczką obwiązywała pojemnik. Tak przygotowaną „konserwację” stawiało się do ciemnej piwnicy. Zachowywała długo świeżość i kolor.

Owoce: jabłka, śliwki węgierki i damaszki suszyło się na słońcu i w szabaśniku. W zimie podbierało się do chrupania. Reszta owoców do słoików jako marmolada, powidła, kompoty, soki, konfitury.

(Barbara Głowacka)