Miesięczne archiwum: czerwiec 2015

Swojskie zakątki


Każda miejscowość ma swoje miejsca i przysiółki o ciekawych lokalnych nazwach związanych z przeszłością historyczną i ludową. Nasze kochane Imbramowice mają Kolonię Górną, Kolonie Dolną, Ostrysz, Kolonię Południową, Wikaryjkę i Dziadówki.

Dziadówki to mała część naszej wsi przy Glanowie. Po wojnie japońskiej w 1905 roku nasza wioska podlegała pod zabór rosyjski i do wojska carskiego byli wcielani polscy młodzi chłopcy. Służba wojskowa trwała 25 lat; w tym czasie poborowi brali udział we wszystkich wojnach pod barwami rosyjskimi. Po tej 25 letniej służbie wojskowej, kto przeżył, wracał już starcem, wyobcowany od rodziny, nie mający emerytury i środków do życia.

Ukaz carski w drodze łaski, po parcelacji dworu nadał tylko nielicznym weteranom po 2 ha ziemi. Było to najgorsze pole – podmokłe o podłożu ilastym, nieprzepuszczalne, porośnięte samosiejkami. Nazywano je „mokradła – zaglanowiska”. Pomimo melioracji przeprowadzonej w latach 50-tych XX wieku, do dnia dzisiejszego w mokre lata trudno wejść na to pole.

Ten właśnie odcinek Imbramowic nazwano Dziadówkami ze względu na lekceważące potraktowanie weteranów wojen carskich. I tak, pierwszą „działkę” od strony wschodniej otrzymał Józef Bałazy, drugą Dyduch, trzecią Cebula, czwartą Gołda, piątą Rolka i szóstą Bałazy. Do dziś właściciele się już wielokrotnie zmieniali i działki mają inni rolnicy.Były też inne działki nadawane żołnierzom w Imbramowicach, ale tu wspominamy tylko Dziadówki.

(Barbara Głowacka)

Izba Regionalna


Po skończonej II wojnie światowej w roku 1945 moi bracia wyjechali do szkół średnich, a ja rozpoczęłam naukę w szkole podstawowej w Imbramowicach. Najgorsze były dla nas długie wieczory zimowe, na które mamusia wpraszała się do ciepłego mieszkania sąsiadów – państwa Marii i Stanisława Zadęckich z kołowrotkiem i ze mną. Panie przędły wełnę a ja czytałam. Kołowrotek w Izbie Regionalnej przypomną mi te urocze wieczory.

Karbidówka i lampa naftowa przypominają mi sceny dojenia krów i wieczornego karmienia zwierząt przez ciocię Józie Domagałową, p. Marię Zadęcką i p. Stefanię Nowicką. Chomąto, orczyk, koło i podkowa kojarzą się z gospodarskimi czynnościami wykonywanymi przez wujka Piotra Domagałę, który ubierał koniowi chomąto, zapinał orczyki i do tego brony lub wóz kołowy drabiniasty albo półkoszki lub skrzynie w zależności od potrzeby. Koń musiał być podkuty przez kowala podkowami, nie skaleczył kopyt.

Pralka do balii kojarzy mi się z wielkim praniem cioci Józi. Bieliznę pościelowa i osobistą zamaczało się dzień wcześniej w letniej wodzie z dodatkiem sody kaustycznej, a nazajutrz mydliło się szarym mydłem na poprzecznie falistej obramowanej blasze stanowiącej pralkę i szorowało się o nią praną rzeczą. Potem następowało płukanie, krochmalenie i wieszanie na długich licznych sznurach w słoneczny dzień. Część rzeczy, głównie płóciennych gotowało się w olbrzymim garnku, aby przywrócić im dawna biel.

Ręczny magiel z wałkiem przypomina mi maglowanie przez moja mamusię, która tak idealnie nawinęła i wymaglowała pościel, że wyglądała jak spod żelazka. Prasa do sera w mojej pamięci została związana z p. Maria Wyjadłowską, która robiła sery i pachnące żółte masło – wyśmienite. Kosa kojarzy mi się głównie ze żniwami podczas których wujek Piotr kosił zboże, a ciocia Józia, mamusia, kuzynki i ja odbierałyśmy wiązały i stawiały w snopy. Natomiast oficerki przypominają mi wyskubki; po skończonym skubaniu pierza, w środku dolnej kolonii, gdzie tańczyła bardzo ładna Terenia ze swoim narzeczonym. Obydwoje byli w oficerkach i tańczyli „Polkę”, chwilami unosili się podczas tańca w powietrzu. Byłam tym zachwycona.

Patrząc na strój krakowski widzę procesje: rezurekcyjną, Bożego Ciała, w uroczystość świętych Piotra i Pawła w klasztorze sióstr Norbertanek, w których brałam czynny udział – jako mała dziewczynka sypałam kwiaty przeważnie w parze z Ninka Banysiówną z Glanowa. Jak spojrzałyśmy na siebie to pękałyśmy ze śmiechu do dzisiaj nie wiemy dlaczego. W strojach krakowskich sypały kwiaty również moje kuzynki: Hela, Iza i Lucyna, a potem Madzia, Rysia i Bożena.

Bardzo dobrze się stało, że Izba Regionalna powstała, bo można w niej pozostawić tamten miniony okres czasu i ten, w którym aktualnie żyjemy. Każdy z nich będzie wspomnieniem dla tych, którzy go przeżyli i lekcją historii o kulturze i obyczajach mieszkańców Imbramowic dla młodszych pokoleń.

(Zofia Ziarkowska)

Biały Domek


Sam dom jest bliski mojemu sercu, w nim mieszkałam od drugiego do trzynastego roku życia (od jesieni 1941 roku do jesieni 1952). Po tragedii jaka spotkała moja rodzinę związanej z zamordowaniem mojego tatusia Piotra Ciechanowicza jako więźnia politycznego (należał do Armii Krajowej) w hitlerowskim obozie zagłady Auschwitz (nr więźnia PPOLE25276), miejscowe władze przekazały mojej mamusi Anieli z Orczyków Ciechanowicz ten dom, aby mogła w nim zamieszkać z czwórką dzieci. Do śmierci tatusia mieszkaliśmy w służbowym mieszkaniu obok mleczarni, która tatuś prowadził i z jego pensji utrzymywaliśmy się.

W tamtym okresie dom był niewykończony, z zewnątrz wystawały kamienie, z których był zbudowany. Jego wnętrze było zupełnie inne niż obecnie. Po otwarciu drzwi wejściowych od strony południowej wchodziło się do długiej sieni. Z prawej strony sieni było dwoje drzwi. Usytuowane bliżej wejścia południowego prowadziły do małego pokoiku z południowym oknem będącego damską sypialnią. Z niego przechodziło się do większego pokoju będącego sypialnią moich trzech braci oraz do kuchni z oknem na wschód, czyli na cmentarz. Z kuchni wąski korytarzyk prowadził do spiżarki a dalej do sieni. Druga część domu po lewej stronie sieni była zupełnie niewykończona. Okna zastawione deskami, ściany surowe i ziemia zamiast podłogi. Dom był niesłychanie zimny i na domiar złego nie było pieniędzy na opał ani w czasie wojny ani po wojnie, bowiem mamusi – wdowie po członku Armii Krajowej nie przysługiwała renta. Wujek Piotr Domagała przywoził nam z lasu „kupki” – gałęzie ściętych drzew iglastych, którymi mamusia gotowała wodę, wlewała do butelek i ogrzewała pościel w łóżkach, żeby się dało do niej wejść i zasnąć, bo bez tego szczęki goniły z zimna.

Obecnie dom, w którym mieści się Izba Regionalna i Biblioteka Publiczna został wykończony i jest ładny zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz, ale obraz zapisany w mojej pamięci tamtego domu i jego otoczenia jest urzekający. Pan Jezus Frasobliwy siedział sobie w kapliczce i patrzył na toń kwiatów otaczających kapliczkę oraz ciągnących się od drogi w dwóch rzędach po obu stronach alejki prowadzącej do domu. Mamusia kochała Pana Jezusa i siała Mu kwiaty w podzięce za szczególną opiekę nad naszą rodziną, która przetrwała trudny okres życia. Były tam: lewkonie, lwie paszcze, astry, maciejka, od której unosiła się wieczorem niezapomniana woń i inne. Wszystkie kwiaty w pięknych pastelowych kolorach stały na baczność jakby były świadome komu oddają cześć. Żadne zwierzę, ani koza, ani owca nie ośmieliły się ich uszkodzić. Wszystko żyło w idealnej harmonii.

(Zofia Ziarkowska)