Elektryczność i konfitury


Do mojego rodzinnego domu prąd elektryczny doprowadzony został w czasie żniw 1958 roku. Było to największe święto: wracaliśmy od koszenia żyta (oczywiście kosą!) z pastwiska w Małyszycach oddalonego od Imbramowic około 3 kilometry. Zmęczeni, upracowani, brudni z całego dnia. Schodząc z góry do wsi położonej w Dolinie Dłubni – zobaczyliśmy wielką jasność – wszystkie żarówki w każdym gospodarstwie się świeciły. Radość przerosła nasze zmęczenie.

W takich warunkach nie było mowy o lodówkach czy zamrażarkach. Najtrudniej było przechować mięso. Drób biło się na świeżo do spożycia. Mięso wieprzowe lub inne, np. baranina lub wołowina – najlepsze kawałki moja mama pasteryzowała do słoi. Resztę oddzielała od kości i kawałki przesypując przyprawami z sola układała ciasno w garach. Na wierzch dawała czyste pokrzywy, przygniatała i zmoczoną w occie ściereczką obwiązywała pojemnik. Tak przygotowaną „konserwację” stawiało się do ciemnej piwnicy. Zachowywała długo świeżość i kolor.

Owoce: jabłka, śliwki węgierki i damaszki suszyło się na słońcu i w szabaśniku. W zimie podbierało się do chrupania. Reszta owoców do słoików jako marmolada, powidła, kompoty, soki, konfitury.

(Barbara Głowacka)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *